Gospodarstwo w miejscowości Zarzewek przez lata było największym pracodawcą w regionie. Na dziesięciu hektarach stanęło kilkadziesiąt tuneli, w których rosły pieczarki eksportowane nawet poza granice Polski. W firmie zatrudnionych było ponad sto osób. Teraz, jest ich niewiele ponad 20.
Część kobiet zajmujących się zbieraniem pieczarek, czyli tak zwanych „zbieraczek” została zwolniona po tym jak zwróciły się z prośbą o wypłatę zaległych pensji. - Dopóki pieniądze były, nawet jeśli szef dawał nam je na raty, to nie protestowałyśmy. Problemy zaczęły się na początku roku. Wtedy postanowiłyśmy pójść do prawnika – opowiada jedna ze „zbieraczek”.
Kobiety zdecydowały się zasięgnąć opinii pięciu niezależnych prawników. Ekspertyza każdego z nich wykazała, że umowy o dzieło które dawał im właściciel pieczarkarni noszą znamiona umów o pracę. Te powinny zawierać zapis o wykonywaniu pracy pod nadzorem, w wyznaczonym przez pracodawcę miejscu, określonym czasie i za konkretną stawkę. - Umowa o dzieło dotyczy pewnego rezultatu wytworu myśli, rąk i kwalifikacji ludzkiej. To może być rzeźba, utwór muzyczny, czy literacki. Zgodnie z Kodeksem Pracy niedopuszczalne jest zastępowanie umów o pracę umowami cywilno-prawnymi, chociaż wiemy że nagminnie są one wykorzystywane – mówi Lech Piotrowski, radca prawny w Państwowej Inspekcji Pracy w Koninie.
Pracownice pieczarkarni twierdzą, że otrzymywały umowy o dzieło na miesiąc, bądź półtora. W dokumencie była mowa o zbieraniu 4 ton pieczarek, ale nie ma żadnej wzmianki o stawkach. Te, były zgodne z prowizją. - Podpisywałyśmy te umowy, bo nie miałyśmy gdzie pracować – twierdzi jedna z kobiet. - Jestem wdową z dwójką synów i co miałam zrobić? Z czego żyć? Sytuacja mnie zmusiła do tego, żeby godzić się być wykorzystywaną.
Inna ze „zbieraczek” twierdzi, że pracowała na taką, a nie inną umowę bo miała blisko do pracy. - Tutaj jest biedna gmina i nie ma pracy. A tak, wsiadłam na rower i za 10 minut byłam w zakładzie – mówi była pracownica pieczarkarni.
Teraz, kiedy zostały zwolnione i dowiedziały się że ich umowy mogą być umowami o pracę, zaczęły walczyć. - Gdybyśmy to wiedziały rok temu już wtedy wszystko by się rozegrało. Żałujemy, że wcześniej tego nie zrobiłyśmy ale nie byłyśmy pewne i nie pomyślałyśmy o tym żeby pójść do prawnika – mówi teraz kilkanaście mieszkanek gm. Rzgów.
Murem za kobietami stoi radna gminy – Lucyna Wrzyszczyńska, która zmobilizowała je do działania. - Te panie zostały wykorzystane. Niestety jest coraz więcej ludzi w naszym regionie, którzy pracują na umowy śmieciowe – mówi Wrzyszczyńska. - Właściciel pieczarkarni wcześniej jakoś sobie radził, ale chyba trochę przeinwestował i zaczęły się kłopoty finansowe.
W ich rozwiązaniu Marianowi Dworzyńskiemu, właścicielowi gospodarstwa produkującego pieczarki próbuje pomóc wójt Andrzej Grzeszczak. Jeszcze w ubiegłym roku pieczarka Dworzyńskiego została nagrodzona statuetką wójta. - Chcemy wskazywać produkty charakteryzujące gminę. Doceniliśmy pieczarkę, a nie gospodarstwo. Myślę, że nie należy kojarzyć nagrody z obecną sytuacją finansową firmy – mówi Grzeszczak. - Bolejemy nad tym co się dzieje, bo przez lata pieczarkarnia była największym pracodawcą w gminie. Szkoda, żeby ta firma upadła. Liczę, że znajdzie się sposób zmiany właściciela, czy zmiany struktury gospodarstwa. Kwestia dotyczy tego jak daleko w obce ręce właściciel odda to gospodarstwo.
Marian Dworzyński zapewnia, że szuka inwestora który pomoże mu postawić zakład na nogi. Twierdzi, że problemy finansowe z jakimi się boryka ma już od trzech lat. - Inwestycja rozbudowy zakładu była kredytowana. Ocena poziomu kosztów tej inwestycji była jednak trzykrotnie za niska. Budowa stanęła, a produkcja w zakładzie powoli wygasa – mówi Dworzyński.
Właściciel pieczarkarni twierdzi, że umowy z pracownikami były konstruowane przez prawnika i są właściwe. - Tu trzeba wykonać konkretną robotę samodzielnie i za ustalone pieniądze. Rola gospodarstwa sprowadzała się do odbierania partii pieczarek. Za to odpowiedzialni byli koordynatorzy, których zadaniem było odebrać grzyby ilościowo i jakościowo. To w moim przekonaniu spełnia w stu procentach znamiona umowy o dzieło i było obiektywne, bo umożliwiało zarobienie konkretnych pieniędzy przy zbiorach – mówi Marian Dworzyński. - Po sygnałach pracowników 2 lata temu zorganizowałem spotkanie i zaproponowałem inne formy zatrudnienia, takie jak umowy zlecenia, czy umowy o pracę. Zapadła cisza jak makiem zasiał.
Przedsiębiorca podkreśla, że nawet jeśli jego byłe pracownice pójdą do sądu to nie dostaną zwrotu świadczeń. Mogą jednak liczyć na wypłatę zaległych wynagrodzeń. - Wszystkim którzy tu pracowali deklaruję, że zapłacę. Kiedy, tego nie wiem. Postaram się w ciągu dwóch miesięcy.
**Chcesz skontaktować się z autorem informacji?
[email protected]**
Strefa Biznesu: Rewolucyjne zmiany w wynagrodzeniach milionów Polaków
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?