Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wywiad z Bartoszem Zaczykiewiczem, nowym dyrektorem teatru w Kaliszu

BH
Wywiad z Bartoszem Zaczykiewiczem, nowym dyrektorem Bogusławskiego
Wywiad z Bartoszem Zaczykiewiczem, nowym dyrektorem Bogusławskiego Grzegorz Olkowski/torun.naszemiasto.pl
O budowaniu teatru dla różnych widzów, mobilizacji przed spotkaniem z kaliskim widzem oraz lojalności w zespole rozmawiamy z Bartoszem Zaczykiewiczem.

Niedługo przyjdzie się panu po raz pierwszy przywitać, jako dyrektor, z kaliską publicznością. Ma pan tremę?

Ja bym to raczej nazwał ciekawością spotkania z nowymi ludźmi, z nową sytuacją. Sztuka rodzi się z kontaktu pomiędzy twórcą i jego dziełem a odbiorcami. Ten kontakt jest z gruntu subiektywny, więc jego efekt jest nieprzewidywalny. To rodzi na swój sposób przyjemne uczucie jakiegoś napięcia, ekscytacji. W jakiejś części jest to także coś, co określamy jako tremę, przy czym ja sam uważam to zjawisko, jako pozytywne, jako rodzaj swoistego „paliwa rakietowego”, które mobilizuje i umożliwia wydobycie nadzwyczajnej energii. Więc w tym sensie tak, mam tremę i cieszę się z niej.

Styczność z kaliską sceną już pan miał. Jak pan ją wspomina?

To było dość skromne doświadczenie, w dodatku blisko dwadzieścia lat temu. Była to prapremiera jednoaktówki Lidii Amejko „Farrago”, granej w ramach wieczoru pod tytułem „Życie po życiu”. Wspominam je bardzo dobrze. Najlepszy dowód, że chcę tu pracować.

Jakiego teatru za czasów Bartosza Zaczykiewicza mogą spodziewać się kaliszanie? Władze marszałkowskie w Poznaniu optują za teatrem „dla wszystkich”, a przez to mniej eksperymentalnym.

Określenia „dla wszystkich” i „eksperymentalny” uważam za na tyle umowne i zmienne, że nierozsądne wydaje mi się używanie ich do definicji programowej. A także stawianie w bezwzględnej opozycji. Kiedy w 1898 roku Konstanty Stanisławski wystawiał w Moskwie „Mewę” - odkrywając dla ludzkości talent pewnego lekarza, który nazywał się Antoni Czechow - w gruncie rzeczy robił spektakl eksperymentalny. Jednocześnie marzył, by był to teatr „dla wszystkich”. No i był to teatr i dla szerokiego grona odbiorców, i zarazem jeden z fundamentów czegoś, co następne pokolenia nazwały Wielką Reformą Teatru. Nie mogę się wypowiadać w imieniu władz, ale nie pamiętam, żeby w jakimś miejscu zostało powiedziane, że w Kaliszu mają powstawać tylko spektakle, na które przyjdzie każdy (o ile w ogóle takie istnieją). Zresztą wygrałem konkurs, a nigdy nie uprawiałem takiego teatru, nie taki zaproponowałem i nie taki został zaakceptowany. Nad Prosną będę próbował budować repertuar dla różnych widzów, mieszczący zarówno spektakle bardziej „masowego rażenia”, „średniego rażenia” i o niewielkim zasięgu. Przedstawienia lżejsze oraz przedstawienia dla tych, którzy potrzebują raczej wyrafinowanych treści. Taki teatr „prawie dla wszystkich”. Przy czym wydaje mi się, że to jakoś oddaje naturę ludzką. Nie składamy się przecież tylko z samych wielkich liter, tylko z wysublimowanych myśli. Lubimy filmy Tarkowskiego, ale lubimy też Bonda.

Proszę powiedzieć, które argumenty za pana wyborem zaważyły podczas rozmowy z komisją konkursową? Jaką „nową jakość” przywiezie pan z Torunia do Kalisza?

O argumentach decydujących o moim wyborze trudno mi się wypowiadać, bo nie byłem członkiem komisji konkursowej. A z Torunia do Kalisza nie będę nic przywoził, bo to różne miejsca i różne czasy. Działalność artystyczna to dla mnie między innymi ciągłe tworzenie czegoś na nowo. Zmiana lokalizacji często bywa uważana za czynnik sprzyjający „odświeżeniu”. Inne miasto, inni ludzie, inne bodźce.

Co uznaje pan dotychczas za swój największy sukces?

Och, nie lubię takich wartościujących pytań. Sukces to cała piramida, a na ogół mówimy tylko o wierzchołku. Fantastyczny był czas, który spędziłem w wielu teatrach, największą przygodą było niewątpliwie osiem lat w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu, z którym zresztą parę razy byliśmy na KST.

W takim razie, co uznaje pan za swoją największą porażkę?
Rozpamiętywanie niepowodzeń, szczególnie publiczne, to nie jest moje ulubione zajęcie. A jeśli człowiek spróbuje się jako tako poddać poważnej refleksji, robi się straszny tłok na liście upadków i trudno wybrać.

Ma pan opinię człowieka, z którym współpraca dobrze się układa. Jak pan sobie wyobraża współpracę z ekipą Magdy Grudzińskiej?
Myślę, że to pytanie myli pewne pojęcia. Teatr kaliski to instytucja bądź co bądź publiczna. Praca w niej oznacza określone zobowiązania i odpowiedzialność społeczną. Jeśli ktoś definiuje swój byt przede wszystkim przez określoną formację, na przykład przez osobę konkretnego twórcy lub dyrektora - nieważne, czy to będzie pani dyrektor Grudzińska, Zaczykiewicz, czy ktokolwiek inny - to jest to oczywiście możliwe, ale traci fundament owego bytu w chwili, gdy dana formacja przestaje funkcjonować. Albo się ktoś definiuje, jako ekipa Teatru, albo nie ma sensu trwać i uczciwie odchodzi, co zresztą w historii teatru jest czymś normalnym. Mnie interesuje praca z ekipą Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego, lojalną wobec siebie, tworzącą jeden zespół, a nie odłamy - jeden organizm złożony z ludzi kompetentnych i zaangażowanych, ufających sobie i umiejących postrzegać wspólny cel. To jedyny sposób, aby Teatr mógł harmonijnie trwać i wobec sukcesów, i wobec niepowodzeń.

Rozmawiał Bartłomiej Hypki

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kalisz.naszemiasto.pl Nasze Miasto