Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ten wywiad z Salem Solo jest "jak znalazł" na Święto Niepodległości...

Aleksandra Polewska-Wianecka
Aleksandra Polewska-Wianecka
Co wspólnego z Koninem ma Sal Solo? Poza tym, że w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych miał tutaj mnóstwo fanów, to pewnie nic więcej. Ale już z Polską, w dodatku Wolną Polską, której urodziny dziś świętujemy ma bardzo wiele wspólnego. I o tym właśnie mi opowiedział. Zdziwicie się jak wiele.

Ten wywiad z Salem Solo jest "jak znalazł" na Święto Niepodległości...

Polska zajmuje szczególne miejsce w twoim sercu i w twoich wspomnieniach. Dlaczego?

Przyjechałem do Polski z zespołem Classix Noveau wiosną 1983 roku…

Przepraszam, że się wtrącę, ale nie wiem czy wiesz, że formalnie obowiązywał wciąż jeszcze stan wojenny i zasadniczo waszych fanów, wasze przybycie do Polski, bardzo zaskoczyło.

Nie wiem dlaczego wasze komunistyczne władze postanowiły wówczas zaprosić na koncerty właśnie nas. Domyślam się jedynie, że nasz przyjazd mógł nieco wyciszyć zbuntowaną polską młodzież, być może władze chciały pokazać jakie są wobec młodych Polaków wspaniałomyślne? Nie wiem. Wiem natomiast, że w tamtym momencie byliśmy w Polsce ogromnie popularni. Kiedy tu lecieliśmy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Na warszawskim lotnisku zobaczyliśmy młodych ludzi skandujących głośno, machających komuś. Trzymali w dłoniach plakaty i gazety, w których były czyjeś zdjęcia. W pierwszej chwili byliśmy pewni, że samolotem z nami przyleciała jakaś mega gwiazda międzynarodowa i że to ją tak witają. Rozglądaliśmy się i nagle dotarło do nas, że to my jesteśmy tą mega gwiazdą! (Śmiech.) To plakaty Classix Nouveau i nasze zdjęcia w gazetach ci młodzi mieli ze sobą. Kiedy ruszyliśmy samochodem do hotelu, wiele samochodów z naszymi fanami oprowadzało nas do tego hotelu. To było cudowne. Wiesz, my, w tamtym czasie nie koncentrowaliśmy się tyle na możliwościach zarobku na trasach zagranicznych, co na tym, by w miarę możliwości odwiedzić jak najwięcej krajów. W tym również tych mniej zamożnych. Kiedy przylatywaliśmy do jakiegoś państwa to nikt nas nie witał, nikt nie zwracał na nas większej uwagi. Dopiero kiedy zagraliśmy parę koncertów, pokazano nas w telewizji, powiedziano o nas w radiu itd., dopiero wtedy robiło się głośno i stawaliśmy się rozpoznawalni w danym kraju pod koniec naszego pobytu. A w Polsce? Śmialiśmy się z chłopakami, że czuliśmy się jak The Beatles w dobie największego triumfu! (Śmiech.) Odwzajemniliśmy waszą miłość do nas natychmiast. Wszyscy. Natomiast ja, nie podejrzewałem nawet, że spotkanie z Polakami zmieni całe moje życie. Wszystko.

Opowiedz o tym.

Zacznę od tego, że jako Sal Solo, lider Classix Noveau, żyłem jak król życia. Uwielbiałem być gwiazdą! Dziwiło mnie tylko to, że choć miałem wszystko o czym młody mężczyzna mógłby marzyć, wciąż przyłapywałem się na myśli, że wcale nie jestem szczęśliwy. Ale dobrze, przechodziłem zwykle nad tą myślą do porządku dziennego i jakoś to było. W 1982 roku pojechaliśmy na koncerty do Indii i tam po raz pierwszy zrozumiałem co to znaczy bieda. Mówiłem, że wasze, warszawskie lotnisko było pełne naszych fanów gdy przylecieliśmy. Lotnisko w Indiach było pełne żebraków, którzy wyciągali ręce prosząc o parę groszy. Wśród nich było zresztą wiele dzieci. Widok tych biedaków, właściwie to nędzarzy na ulicach wprawiał mnie w osłupienie. Z lotniska zawieziono nas wtedy do bogatej dzielnicy z pięknymi hotelami. W jednym z hoteli, we foyer, wystawiono nawet gabloty z diamentami. A obok te rzesze nędzarzy, rozumiesz. Wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, że życie nie polega na tym, że jesteś gwiazdą i żyjesz jak gwiazda. Że to bardzo płytkie, że donikąd nie prowadzi. Myślałem o tym, że nie wiem jak tym biedakom można pomóc, bo były ich tysiące i wciąż pojawiali się nowi. I nawet gdybym oddał wszystko co mam, nie wiele bym im pomógł. Indie sprawiły, że zacząłem inaczej myśleć o życiu. Zacząłem szukać jego sensu. Gdy wróciłem do Anglii napisałem taką piosenkę „Unloved”, „Niekochani”. Zamieściłem tam słowa, że „dla ciebie i dla mnie bieda to czarno-biały telewizor”. My w Anglii, tak trochę postrzegaliśmy ubóstwo. A w porównaniu do tych Hindusów to żyliśmy jak krezusi. Ludzie strajkowali bo chcieli więcej zarabiać, a nie dlatego, że żyli w nędzy. Jeśli ktoś był naprawdę w trudnej sytuacji materialnej, mógł liczyć na pomoc rządu. Jeśli był bezdomny, tak samo. Zobaczyłem wówczas, że kompletnie nie doceniamy tego co mamy. Kilka miesięcy później wylądowaliśmy w Warszawie. W komunistycznej, na pierwszy rzut oka, bardzo ponurej i smutnej Polsce. Patrzyliśmy na kolejki przed sklepami. Pamiętam, że nawet po chleb stała jakaś bardzo długa kolejka. Ktoś powiedział nam, że istnieją sklepy dla bogatych Polaków i takich, którzy są „dobrymi komunistami”, i że w nich, za zachodnią walutę, mogą kupić pralkę. Albo lodówkę. Wydało mi się to bardzo niesprawiedliwe. Wymieniliśmy funty na złotówki i postanowiliśmy z chłopakami pójść na zakupy w „normalnych” sklepach. Takich dla zwykłych ludzi. Szybko odkryliśmy, że w tych sklepach nie bardzo mamy co kupić. Przywiozłem wówczas z polski kolekcję ręcznie wykonanych czapek. W jednej z nich wystąpiłem chyba nawet w teledysku „San Damiano”. W hotelach musieliśmy zamawiać z dużym wyprzedzeniem dania na obiad. Kucharze musieli mieć czas by znaleźć gdzieś odpowiednie produkty. Pamiętam, że były problemy z mięsem, że często jedliśmy barszcz, bo nie było steków albo były bardzo małe. Barszcz nam jednak bardzo smakował! (Śmiech.) Wiesz co jeszcze zapamiętałem? Że obsługa w hotelu i hotelowych restauracjach poruszała się bardzo niemrawo. Jakby praca nie miała sensu. To były bardzo przygnębiające obrazki. Nie mniej, Polacy mnie oczarowali. Na nasze koncerty przychodzili i młodzi i dorośli, i co nas bardzo dziwiło: wielu seminarzystów i księży! Dostrzegłem, że jesteście niezwykłym narodem, macie nadzwyczajne – niespotykane nigdzie indziej – poczucie tożsamości narodowej. Czuło się w was takiego ducha walki, energię. Nie mogłem pojąć jak to możliwe, że naród o takiej osobowości zniewolony jest komunizmem, ale czułem w głębi serca, że przyjdzie czas kiedy będziecie wolni.

To wtedy napisałeś piosenkę „Poland”?

Tak. Napisałem: „Polsko, twój duch nie umrze nigdy. Przyjdzie dzień kiedy staniemy wolni ramię w ramię!”. Stworzyłem ją jako przesłanie nadziei dla Polaków, zwłaszcza młodych, by nigdy nie rezygnowali z wolności i z wiary. Wiesz, ja piszę teksty piosenek i dość szybko później zapominam ich słowa. Ale w 1989 roku, kiedy dowiedziałem się z telewizji, że upadł w Polsce komunizm, nieoczekiwanie, zupełnie nagle, te słowa rozbrzmiały w moim sercu! Wszystkie mi się przypomniały! „Polsko, twój duch nie umrze nigdy!” Zrozumiałem, że to swoiste proroctwo z piosenki się właśnie wypełniło.

„Poland” to piosenka z twojej pierwszej solowej płyty „Heart & Soul”, która ukazała się w 1985 roku. Czy wiesz, że o twoim utworze dla Polaków przez bardzo długi czas prawie nikt nie słyszał?

Dlatego, że zapowiadała, że Polska będzie wolna?

Tak. Pojawiła się jakaś informacja w mediach, że bardzo polubiłeś Polaków i że w związku z tym postanowiłeś nagrać teledysk do „San Damiano” w Warszawie i zamieścić na okładce „Heart&Soul” obraz przedstawiający obronę Jasnej Góry. Ale o piosence „Poland” nikt nie słyszał.

Ale Polacy, którzy kupili płytę, musieli wiedzieć.

Owszem, ale „Heart&Soul” można było kupić wyłącznie na Zachodzie, a jak wiesz, zasadniczo mieliśmy zamknięte granice. Szczęśliwców, którzy mieli tą płytę przed 1989 rokiem, było niewielu. Sal, ale zmieńmy trochę temat. Do Polski przyjechałeś jako ateista, prawda?

Urodziłem się w rodzinie katolickiej, ale kiedy podrosłem, dojrzewałem, doszedłem do wniosku, że Boga nie ma i już. Widok pełnych kościołów w Polsce, rozmodlonych Polaków, którzy nie tylko nie wstydzili się, że są katolikami, osobami wierzącymi (podczas gdy na Zachodzie takie postawy były już mocno passé), ale wręcz byli z tego dumni, manifestowali to, bardzo mnie zastanawiał. Po koncercie we Wrocławiu wróciłem do pokoju hotelowego i powiedziałem do Boga: „Jeśli rzeczywiście Jesteś, chcę to wiedzieć.” Bardzo chciałem, by dał mi znak, jeśli Jest. Wyjeżdżałem z Polski odmieniony, choć jeszcze nie jako wierzący. Bóg dał mi łaskę wiary w październiku w czasie mojego pobytu w San Damiano.

Przypomnijmy, że San Damiano to malutka wioseczka pod Asyżem, w którym św. Franciszek usłyszał z ust Chrystusa słowa: odbuduj mój Kościół. Jak znalazłeś się w San Damiano?

Pojechałem tam z Nickiem Beggsem z Kajagoogoo. Z Nickiem zbliżyło nas to, że obaj w tym samym czasie poszukiwaliśmy Boga. W San Damiano Bóg odpowiedział na moją wrocławską modlitwę: dał mi łaskę wiary. Kiedy już ją otrzymałem, zastanawiałem się nawet nad wstąpieniem do zakonu, ale wtedy jeden młody Portugalczyk przekonał mnie, żebym pozostał tym kim jestem. Powiedział, że będąc osobą tak rozpoznawalną i lubianą, będę mógł dotrzeć z moim doświadczeniem wiary do ogromnej liczby osób szukających sensu życia i Boga. To mnie przekonało.

Wkrótce potem wróciłeś do Polski by nagrać teledysk do piosenki „San Damiano”.

Ale również po to by dać kilka koncertów. Po koncertach, niezależnie od tego w jakim mieście byłem, chodziłem do któregoś z tamtejszych kościołów, uczestniczyłem w Mszach świętych. Przysłuchiwałem się śpiewom wiernych w trakcie Mszy i słyszałem w ich głosach, zwłaszcza w głosach starszych kobiet, wiele bólu, smutku. Uznałem sobie, że ten ból sprawia im codzienne, ciężkie życie w Polsce.

Na okładce płyty „Heart&Soul” zamieściłeś obraz przedstawiający obronę Jasnej Góry. Dlaczego?

Historia obrony tego miejsca, fakt, że cudowny obraz Czarnej Madonny prztrwał tak wiele zagrożeń, to wszystko sprawiło, że poczułem się dumny będąc katolikiem. Ten obraz symbolizował dla mnie tę dumę.

Czy wiedziałeś wtedy, że Pałac Kultury i Sztuki, w którym nagrałeś teledysk do „San Damiano” był pomnikiem komunizmu? Naród polski otrzymał go w darze od Związku Radzieckiego. Ludzie żartowali, że w „świątyni” komunizmu zachodnia gwiazda chwaliła Boga z błogosławieństwem władz.

Naprawdę? Nie wiedziałem! (Śmiech.) Miejsce na teledysk, chór i całą resztę organizował wtedy reżyser teledysku, ja tylko przyjechałem w umówione miejsce, zaśpiewałem i tyle. Zdecydowałem tylko o tym żeby wszystko nagrać w Polsce, a nie w Anglii. Wszystko przez ten szczególny związek z Polską, a także ze względu na wspólną katolicką wiarę.

Twierdzisz, że Polska odmieniła Twoje życie.

Dzięki spotkaniu z waszą wiarą, sam spotkałem Boga. To spotkanie odmieniło wszystko. Odszedłem z Classix Nouveau i postanowiłem śpiewać i grać odtąd na chwałę Chrystusa, głosić moją muzyką Jego miłość. Wyprowadziłem się z Anglii do Stanów, bo w Ameryce mieszka o wiele, wiele więcej katolików. To tak w największym skrócie. Nawiasem mówiąc, przez wiele lat mieszkałem w części Londynu zwanej Kilburn, znanej z irlandzkich imigrantów. Kiedy Polska wstąpiła do UE, Kilburn zapełniła się nagle Polakami. A kiedy przeniosłem się do Chicago, odkryłem, że zamieszkuje je prawie tyle samo Polaków co Warszawę! (Śmiech.) Przez lata, moi polscy fani dziękowali mi za moją muzykę, za to, że przyjeżdżam do Polski. Nadszedł czas żebym to ja powiedział: „Dziękuję Ci Polsko!”

Jak to jest być tzw. muzykiem chrześcijańskim?

R

olą gwiazdy rocka czy muzyki pop jest wyniesienie samego siebie, wywyższenie. Można powiedzieć, że taka gwiazda sama jest trochę jak bóg. Bycie gwiazdą wygląda kusząco z zewnątrz, tymczasem wiele tzw. gwiazd jest bardzo nieszczęśliwymi ludźmi. Zresztą to co proponują swoim fanom, też wcale nie poprawia ich sytuacji. Rolą artysty chrześcijańskiego jest wywyższenie Chrystusa. Jeśli hego odbiorcy przyjmą Chrystusa, ich życie zmieni się na lepsze pod każdym względem na zawsze! Mój pierwszy album chrześcijański nosił tytuł „Look At Christ” [„Patrz na Chrystusa” – przyp. autorki]. Nie chciałem, żeby ci którzy słuchają mojej muzyki skupiali się na mojej osobie, chciałem wskazać im najlepszy wzór do naśladowania: Chrystusa. Tego, który przyszedł ich zbawić. Od ponad 30 lat mam zaszczyt wskazywać tysiącom ludzi na świecie Chrystusa. Jestem pewien, że każdy szuka sensu w swoim życiu. Odpowiedzi na pytanie: dlaczego tu jestem? To fundamentalne, wielkie pytanie, z którym prawie każdy musi się zmierzyć. Ludzie często nie znają odpowiedzi, nie wiedzą po co żyją, nic ich nie zajmuje, nie cieszy. By nie stawiać czoła rzeczywistości, uciec przed nią, otępiają zmysły narkotykami, piciem lub seksem. Obecnie wielu młodych ludzi buntuje się w Ameryce, podpala budynki, napada na inne osoby. Ewidentnie potrzebują konstruktywnego kierunku w swoim życiu, ale jak można się domyślać, dotąd go nie znaleźli. Modlę się więc, by odnaleźli swojego Stwórcę, swe powołanie i nieśli światu dobro zamiast zniszczenia.

Jesteś szczęśliwy?

Jestem dyrektorem chóru w kościele katolickim na Florydzie. W każdą niedzielę, kiedy kieruję swoim chórem i gram moje piosenki, słyszę od ludzi, że to ich podnosi na duchu, i że czują się dzięki mojej pracy bliżej Boga. Jestem zadowolony, że robię to, co zaplanował dla mnie mój Stwórca. Wiele lat temu miałem tysiące fanów i wciąż chciałem więcej. Dziś gram w kościele dla kilkuset osób i – tak - jestem szczęśliwy. Ogromnie cieszę się, że moim zbawicielem jest Jezus Chrystus, że mam z Nim relację i staram się żyć tak, jak Bóg chciał. Nie znam większej satysfakcji niż to.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

(Wywiad ukazał się w pierwszy weekend listopada br. w papierowym wydaniu "Głosu Wielkopolskiego".)

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na konin.naszemiasto.pl Nasze Miasto