Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marsz Równości w Białymstoku - list Czytelnika

Sebastian Kuklo
Otrzymaliśmy list od Czytelnika, który uczestniczył w organizowanym 20 lipca w Białymstoku marszu równości.

Zamieszki, które miały miejsce w Białymstoku w związku z Marszem Równości, nie są dziełem przypadku. Atmosfera niechęci, czy wręcz nienawiści do środowisk LGBT, była zaplanowaną reakcją na marsz. Akcja ulotkowa, trącąca dehumanizacją, przestrzegająca przed „skażeniem ulic i przystanków bakterią”, odbyła się kilka dni wcześniej. Zachęcano do „pozostania w domach i zasłonięcia okien”, chroniąc najmłodszych przed deprawacją, kojarzoną tutaj z chorobą. Ulice miasta objeżdżał samochód Fundacji Pro-Prawo do życia, emitujący z głośników nagranie, utożsamiające homoseksualistę z pedofilem. Najbardziej zagorzali fani Jagiellonii zarządzili ogólnopolski zjazd kibiców z całej Polski w związku z „obroną miasta przed zboczeńcami”. Zachęcano do działania przeciwko „przebieranym pajacom”, kościoły tymczasem biły na alarm, ostrzegając w kazaniach przed LGBT, oraz organizując publiczny różaniec przed Katedrą Białostocką. Zorganizowano naprędce Piknik Rodzinny, który promując tradycyjne wartości, starał się przerzucić uwagę najmłodszych z marszu, na bańki mydlane. Prężono muskuły, planowano akcję, dozbrajano się szybko w koszulki „Białystok przeciwko zboczeńcom” i obowiązkowe naklejki „zakaz pedałowania”, wsparte gdzieniegdzie flagą Polski czy tatuażem z małym powstańcem. A wszystko to po to, aby zapobiec, nastraszyć, lub wyciąć najchętniej w pień około 800 maszerujących – młodzież, dorosłych i osób starszych, rozdzielających uśmiechy do pieniących się z bezradności kontrmanifestantów.

„To diabły idą, nie ludzie.”

Dobrze się stało, że ulice Białegostoku zapełnił tłum gapiów, przyglądający się wydarzeniu. Dla postronnego obserwatora, który nie ma w pełni sprecyzowanych poglądów, marsz był starciem dwóch postaw. Z jednej strony: łagodność, a z drugiej siła. Ktoś macha życzliwie ręką, inny rzuca butelką w tłum. Podczas gdy tęczowe parasole tańczyły, czarne koszule stały. Obowiązkowe „wypier***ć”, „spier***ć, czy „prostytutko, morda krótko” wybrzmiewały jedynie wtedy, gdy marsz zwalniał, a muzyka z głośników traciła na sile. Kontrmanifestanci bezwzględnie chcieli zadziałać, ale zupełnie nie mieli pomysłu - jak. Nie podnieśli ponad kolorowy, tańczący tłum bodaj jednego transparentu, bo go zwyczajnie nie mieli. W kontrze do kreatywnych uczestników marszu, wypadli na bandę wulgarnych kiboli, których na co dzień uznajemy za problem. Oczywiście nie dwudziestego lipca, gdzie podjęli się jak umieli najlepiej roli obrońców tradycyjnych wartości chrześcijańskich, polskich i tych przynależnych miastu. Dla środowiska prawicowego, byli więc bohaterami.

„To, co widzę, co się dzieje to jest choroba. To są naprawdę chorzy ludzie. Szkoda, że w Choroszczy jest mało miejsca na to wszystko. Ale nie będziemy tego tolerować. Białystok to jedyne miasto w Europie, które jest czystym miastem pod kątem islamizacji i tych chorych ludzi. Niech sobie robią w Warszawie co chcą. Ale my nie bądźmy tacy, bądźmy katolikami, Polakami, czystym narodem. Polska nie powinna być miejscem dla uchodźców i homoseksualistów.”

Podczas gdy Marsz Równości miał w założeniach konkretne cele, takie jak legalizacja związków partnerskich, rzetelna edukacja seksualna, czy umocnienie ochrony prawnej przed mową i przestępstwami z nienawiści, tak kontrmanifestacja okazała się być zlepkiem zupełnie rożnych idei i postaw. Blokada, której celem było uniemożliwienie przemarszu, zintegrowała środowiska katolickie, wymachujące różańcem, kibolskie, oczekujące nerwowo zadymy, nacjonalistyczne, z biało-czerwonymi opaskami, wykrzykujące „Bóg, honor, ojczyzna”, oraz ksenofobiczne, wygrażające pięścią, z hasłem „Polska dla Polaków” na czarnych, smutnych koszulkach. Ramię w ramię przeciwko maszerującym stała więc starsza pani, odmawiająca różaniec, jak i lżący pedałów kibic, uchodzący dziś za szeryfa. Policja, forsująca marsz naprzód z pomocą granatów hukowych, czy gazu pieprzowego, usłyszała co nieco o sobie. Gestapo! Gestapo! - wołano, rzucając kostką brukową jak za starych, dobrych lat przed sobotnim, ligowym meczem. Duch nienawiści dotykał więc państwa-policji, chroniącej przemarsz, w której kontrmanifestacja rozpoznała od razu starego, wygrażającego jej pałką psa.

„Gdyby prezydentem był ktoś z PiS-u, to by na to nie pozwolił. Przecież trzeba szanować nas, katolików, chrześcijan. Dlaczego oni nas nie szanują? To jest demoralizacja dzieci i młodzieży. Jestem bardzo zaskoczona frekwencją i to mi się bardzo nie podoba. Jestem chrześcijanką, skończyłam studia i jestem zbulwersowana. Przecież nas, katolików, nie powinno się gorszyć, nie powinno się bluźnić. Przecież oni drwią z naszej wiary.”

Pomieszanie pojęć z zakresu historii oraz religii skutkuje paradoksami. W zależności od okoliczności i potrzeb, Polska i kościół wynosi na chlubny piedestał nabitego mięśniami kibola, lub spycha go karnie na dno. Nienormalność, którą zarzucano maszerującym, należałoby wreszcie zestawić z postulowaną tu normalnością. Postronni Białostoczanie, jako świadkowie wydarzeń, mogli ocenić naocznie, w której rzeczywistości czuliby się bezpiecznie i komfortowo. Tej wykluczającej, młodzieńczo podpitej, czy diabolizującej ludzi, której schodzić będą nazajutrz z drogi, czy też pokojowo nastawionej, kolorowej, otwartej na inność i miłość.

„Frekwencja była spora. Niestety, z drugiej strony też. W Warszawie jest spokojniej. Tutaj mąż zakładał mi dwa razy na głowę kask rowerowy. Ja się poruszam wózkiem, tak że mam mniejsze możliwości ucieczki, czy schowania się. Dwa razy zakładał mi także maskę przeciwgazową. Dobrze, że marsz się odbył. Trzeba pokazać, że jesteśmy. Ja również jestem inna, poruszam się wózkiem. I jestem z tego powodu wykluczana. Stąd wspieram każdego, kto jest wykluczany, lub prześladowany z jakiegokolwiek powodu.”

Niesione w czasie przemarszu hasła nie były kontrowersyjne. To niewątpliwie największy problem protestujących. Nie potwierdziły się żadne obawy, wynikające z treści ulotek, czy megafonów, nie było opiętych lateksem mężczyzn, haseł nawołujących do adopcji, czy ogólnie rzecz biorąc – zgorszenia. Zamiast nich proste komunikaty, w rodzaju: „Świat należy do wszystkich, a nie wybranych”, „Wolność, równość, tolerancja”, czy „Człowiek człowiekowi człowiekiem”. Szczególnie wymowne były dla wielu hasła niesione przez najstarszych uczestników marszu. „Kochane dzieci, idziemy po wasze prawa obywatelskie”, „Mąż mojego syna to moja rodzina”, czy „moja córka jest bardzo fajna”.

„Jestem tutaj ze swoją córką, bo jestem mamą. I moim obowiązkiem jest być przy moim dziecku. Ja nie wnikam w to, kto jaką ma orientację seksualną, jaki jest – taki jest. Ja kocham. Kocham i koniec. Kocham bezwarunkowo. Kocham swoje dziecko i kocham wszystkich ludzi. Przecież nie wiadomo, kogo syn przyprowadzi kiedyś do domu, a kogo córka. Każdy rozumny człowiek wie, że homoseksualizm, czy heteroseksualizm jest wpojony w nas, w ludzi i nie mamy na to wpływu. Stąd trzeba kochać drugiego człowieka.”

„Kiedy uczestniczysz w podobnych demonstracjach w Zachodniej Europie, dostrzegasz przede wszystkim młodych ludzi, którzy dobrze się bawią. Tutaj mamy do czynienia z walką o godność. Absolutnie popieram maszerujących tu ludzi. Są tak pełni wiary i tolerancji.”

Nie można niestety oprzeć się wrażeniu, że wszelki dialog w Białymstoku, pomiędzy rozdzielonym kordonem policji tłumem, a uczestnikami marszu, jest prawie niemożliwy. Protestującym brakuje najzwyczajniej słownika pojęć, w oparciu o który można prowadzić dyskusje. Głos edukatorów seksualnych w Polsce jest kneblowany różańcem, jak gdyby sama rozmowa o „tych sprawach” była nieobyczajna i zła. Wszelkie pojęcia, podważające dogmat wrodzonej hetero seksualności człowieka, kwituje się krótko zboczeniem, a próby wdrażania pojęć – seksualizacją nieletnich. Fundacja Pro-Prawo do życia straszy homoterroryzmem i pedofilią, nazywając sam marsz – wulgarnym. Zupełnie jak gdyby człowiek, nie pasujący do wzorca, przestawał nim być. Wspomniana wcześniej dehumanizacja, sprowadzająca maszerujących do rangi bakterii chorobotwórczej, przywołuje w pamięci okrutne czasy drugiej wojny światowej. Jest to o tyle smutne i zastanawiające, że rzecz dzieje się tu, w Białymstoku, spajającym onegdaj odmienne kultury, religie, poglądy.

„Patrząc na ludzi z manifestacji... Widziałem strach w ich oczach. Białystok nie zdał egzaminu. Zabrakło tolerancji, ale to nie jest żadna nowa wiadomość.”

„Nienawiść... Podzielona jest Polska i kraj. Każdy powinien żyć własnym życiem, a nie narzucać, co kto ma robić i jak. Różni są ludzie. Więc tacy, którzy rodzą się inni to co, nie powinni żyć? Każdy ma pełne prawo do swojego życia.”

„Bronię godności rodziny. To nie jest mój pierwszy marsz. Ten różni się mobilizacją oporu. To chyba najbardziej przepełniony nienawiścią z zewnątrz marsz, na którym byłem, a jest to mój 20 marsz. Więc taka mam skalę porównawczą. W zeszłym roku odbył się marsz w Lublinie. Tam była również nienawiść, ale nie przez cały czas. Tu jest przez cały czas.”

Niestety, pod marketingowym hasłem wielokulturowości, kryją się wciąż nieokiełznane strachy i śmieszne stereotypy, których obiektem byli i są „przebiegli” Żydzi, „islamizujący świat” Muzułmanie, czy właśnie „zboczone” środowiska LGBT. Edukacja, której doświadczył kiedyś tłum protestujących, była celową indoktrynacją, wykluczającą myślenie. Zamiast dialogu – „polowanie na pedałów”, skandowane pod Pomnikiem Bohaterów Ziemi Białostockiej, samowolnie udekorowanym przed laty słowami Bóg, honor, ojczyzna. Zarządzanie przez zastraszenie, afirmowane przez zgromadzonych tam ludzi, przestaje na szczęście odnosić skutek. Na ograne już hasła „zakaz pedałowania”, tęczowy marsz odkrzykiwał „popsuł rower”, wywołując uśmiechy na twarzach obserwujących przemarsz mieszkańców. Niepewny odzewu krzykacz wyglądał znienacka głupio, nawet żałośnie i śmiesznie, nie znajdując już odpowiedzi. Marsz tymczasem pomachał, uderzył w bębny i ruszył spokojnie dalej.

„Jesteśmy zażenowani poziomem ultrasów, kibiców Jagiellonii, nacjonalizmem. Jestem białostoczanką i jest mi bardzo przykro z tego powodu. Pierwszy raz widzę takie akcje. Białystok pod tym względem nie zdał dziś egzaminu dojrzałości i tolerancji.”

„Każdy jest wolny i może wypowiadać się sam. Dlaczego zabraniać? Czy to komuś szkodzi? Nie. Początek manifestacji to była tragedia. To była szumowina, która chciała się wykrzyczeć, pokazać, nie wiem, o czym oni myśleli. A każdy ma prawo się wypowiedzieć. Każdy ma swoje do przekazania i nie powinien tego tłumić. My sami powinniśmy obserwować, popierać, albo... zacichnąć.”

To, co wydarzyło się w Białymstoku dnia 20.07.2019, było wydarzeniem historycznym. Można założyć bez najmniejszych wątpliwości, że Marsz Równości odbędzie się również za rok. Dla wielu, niepewnych decyzji, czy zwyczajnie ciekawych mieszkańców miasta, będzie to dobra okazja do wyrażenia poparcia dla jednej ze stron. Biorąc pod uwagę tegoroczne zamieszki, postawę kiboli, czy starcie z policją, każdy wyrobił już sobie zdanie na temat źródła zagrożeń wynikających z marszu. Czy realnym problemem miasta jest rzeczywiście życzliwa nam wszystkim grupa, nawołująca do „miłości bez oszczędzania nikogo”, czy stojący im siłą na drodze ludzie, stawiający się ponad prawem?

„Co komu przeszkadza taka parada równości? Skoro mieszkamy obok siebie i u siebie, powinniśmy się szanować i uczestniczyć w życiu, budując przyszłość. Każdy ma prawo wyrażać własne poglądy, żyć po swojemu i nie wolno nikomu niczego narzucać własnej woli.”

„Wszyscy ludzie są równi i te różnice między nami wcale nie są takie duże. Między kobietami, mężczyznami. Każdy z nas jest w jakiejś mniejszości, bo jest stary, bo jest młody, bo jest łysy, bo jest rudy, bo jest gejem. Może tych podobieństw między nami jest więcej, niż różnic.”

„Nigdy nie widziałem w Białymstoku osób homoseksualnych trzymających się za ręce. Dzisiaj zobaczyłem to pierwszy raz w czasie marszu. Chciałbym, aby było to normą. Chciałbym, aby ludzie z mniejszości seksualnych nie wstydzili się wyjść. Aby czuli się tutaj dobrze, podobnie jak wszystkie mniejszości w Białymstoku. Wspieram ich swoją obecnością, aby upomnieć się, że oni też są i niczym się nie różnią od nas.”

„Energia marszu była fantastyczna, mimo że naokoło było wiele różnych trudności i nieoczekiwanych sytuacji. Ale wspaniale, że przyjechali ludzie z Białegostoku i z całej Polski. Białystok pokazał, że jest tolerancyjny. Że może być marsz promujący miłość, równość i tolerancję także tutaj. Środowiska nieprzychylne naszym zwołały się tutaj w dużej gromadzie z całej Polski i to jest coś, nad czym trudno jest zapanować. Wydaje mi się, że w dużych miastach, na przykład w Warszawie, tego typu incydenty także maja miejsce, tylko że może przy skali tamtych wydarzeń, jest to mniej zauważalne. U nas w Białymstoku, jako że jest to pierwszy marsz, było to bardziej widoczne. Można być dumnym z Białegostoku z tego marszu.” - Małgorzata Linkiewicz, Ogólnopolski Strajk Kobiet Białystok

„Za rok na pewno dołączę do marszu. Będę w nim chętnie uczestniczyć.”

ILEŻ RADOŚCI ! ILEŻ CZUŁOŚCI ! NIE DAJMY SIĘ ZASTRASZYĆ ! CHCEMY ŻYĆ W ZGODZIE ZE SOBĄ I SWOJĄ TOŻSAMOŚCIĄ ! KOCHAĆ WSZYSTKICH, NIE OSZCZĘDZAĆ NIKOGO !

Na koniec – wyrażam największy możliwy podziw dla wszystkich uczestników i organizatorów marszu w Białymstoku. Demonstracja przekonań, wbrew agresji kontrmanifestantów, stanowi prawdziwy wymiar ich siły.

Sebastian Kuklo

TU ZOBACZ TEŻ;

Białystok. Marsz równości 20.07.2019

Marsz równości w Białymstoku. Pobity nastolatek opowiada o a...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bialystok.naszemiasto.pl Nasze Miasto